Legenda o kamieniu przy drodze do Wojnowa
Było to bardzo dawno temu. Jeszcze nie istniało Stare, a cóż dopiero Nowe Kramsko, ba — nie było nawet Babimostu, a może i starszego Wojnowa. Były tylko wielgachne bory, w których żyły dzikie zwierzęta, jakich dziś nigdzie już nie ma.
Pewnego dnia w okolice Nowego Kramska przybyli jacyś ludzie; zbudowali chaty z drzewa i osiedlili się. Szukając pewnego dnia w lasach dzikich pszczół, natrafili w okolicach, gdzie dziś jest Wojnowo, na chatkę pustelnika. Prosili go, ażeby zamieszkał razem z nimi, bo radzi by mieć pobożnego człowieka blisko siebie.
Pustelnik z pomocą ludności zbudował kapliczkę, nauczył osiedleńców pacierza i mówił im o miłości Syna Bożego, który umarł za ludzi. Chrzcił małe dzieci, grzebał umarłych, a młodym błogosławił na nową drogę życia.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby ludzie po kryjomu nie czcili bożków pogańskich z drzewa lub kamienia. Mimo że lata upływały, odkąd na polanie wśród bezgranicznych lasów powstał kościółek, mimo że pustelnik wciąż nawoływał do modlitwy — tylko nieliczni przychodzili na nabożeństwo. Inni woleli siedzieć pod drzewami albo igrać po borach. Pustelnik zniknął gdzieś na kilka tygodni. Gdy powrócił, przydźwigał spory dzwon i umieścił go na dachu kapliczki. Ale i na dźwięk dzwonu ludzie nie zważali.Niezbyt pobożnym człowiekiem był też organista. Zamiast pieśni pobożnych grał nieraz tak skoczne melodie, że ludzie wychodzili z kościoła, brali się za ręce i tańczyli do upadłego. A zdarzało się, że tańczyli nawet i w kościele. Pobożny eremita błagał, prosił, zaklinał, gromił — ale to wszystko nie pomagało. Ludzie stawali się coraz gorsi.Pewnego roku jednak na święta wielkanocne pustelnik zdołał zgromadzić w kościele wszystkich mieszkańców. Rad z tego, mocnym głosem zaintonował od ołtarza uroczyste Alleluja. Organista, który dnia poprzedniego, zamiast pościć, uraczył się słodkim miodem, nie podjął pieśni o Zmartwychwstaniu Chrystusa. Znów począł wygrywać różne świeckie melodie, tak że ludzie, zamiast iść z procesją i śpiewać, zaczęli tańczyć a przytupywać w domu Bożym. Ksiądz, widząc, co się. dzieje, oburzył się. i zagniewany do żywego wykrzyknął:
— Żeby was piorun poraził!
Ledwie te słowa wyrzekł, gdy na pogodnym niebie ukazała się chmurka jakaś żółtawoczarna, od której zgrozą wiało i strachem. Wśród błyskawic pioruny spadać jęły jeden po drugim. W mgnieniu oka spłonął kościół wraz z ludźmi — nikt się. nie uratował. Ocalał tylko pustelnik, bo miał przy sobieNajświętszy Sakrament. Klęczał teraz bezradny, patrząc w niszczycielski ogień, który sam z nieba przywołał. Głośnej jego modlitwie wtórowały krzyki boleści płonących ludzi i jęk rozkołysanego wichurą dzwonu. Wreszcie spadł dzwon z wieżyczki i runął na ziemię, wypalając w niej głęboki dół. Zapadł się. tak głęboko, że go żadna, najdłuższa nawet tyczka nie dosięgnie. Choć od dnia tamtego minęło już wiele lat, w każdą jego rocznicę wybrani ludzie, przechodząc obok straszliwego dołu, usłyszeć mogą bicie dzwonu i głosy ludzi wołających o pomoc. Ale nikt spośród tych, którzy próbowali zejść w głąb, nie wydostał się z dna czeluści.
Wokoło dołu nic nie rośnie, bo ziemia jest tam przeklęta. Kamienie tylko bieleją w słońcu. Niektórzy mówią, że to owi nieszczęśni ludzie zamienili się w kamienie i pokutować muszą tak długo, aż się kamienie w proch rozsypią.Był też dawniej obok dołu wysoki kamień, mający kształty człowieka. To ów pustelnik zamienił się po śmierci w głaz, ukarany za to, że przeklął w gniewie swoich parafian, że serce miał kamienne, bez miłosierdzia. Kamień-pustelnik, stojący niegdyś twarzą do Nowego Kramska, został później rozłupany i użyty do budowy nowokramskiego kościoła.
Legenda o Świecarach i Wzgórzu Krukowym
Zaraz za wioską już na terytorium dawniejszej ziemi brandenburskiej, znajduje się wydłużone porosłe lasem wzgórze, podobne do usypanej przez wiatr wydmy lub do szańca obronnego. Lud okoliczny nazywa je Wzgórzem Krukowym albo Szwombergiem. Pierwsza nazwa pochodzi od tego, że w dawniejszych czasach stały na wzgórzu trzy szubienice, na których wieszano przestępców. Zewsząd zlatywały się wówczas stada kruków i od nich nadano imię odludnemu wzniesieniu.
Druga nazwa - Szwomberg - wiąże się podobno z prawdziwym zdarzeniem. Otóż podczas wojen szwedzkich rozłożyli się Szwedzi obozem na równinie pod wzgórzem, tam gdzie dziś są łąki. Wojsko śmiertelnie znużone pokładło się do snu. W tym samym czasie ludzie z Nowego Kramska i Wojnowa cichaczem przekopali ziemię przy Jeziorze Wojnowskim. Woda zalała łąki tak szybko, że najeźdźcy prawie wszyscy się potopili. Ci, co zdołali wyjść z opresji, wołali do innych: "Szwom! Szwom!". Dlatego wzgórze nazwano później Szwombergiem. Na łąkach, gdzie się potopili Szwedzi, ukazują się. zwłaszcza w mgliste jesienne noce, "świecary". Wieść niesie, iż widzieć je można także na mokradłach i trzęsawiskach pod Kolesinem, a nieraz i przy drodze do Podmokli, jedyną obroną przed nimi ma być znak krzyża i pacierz. Ci, co jewidzieli, powiadają, że są to piękne panienki w ognistych sukniach, które się palą, ale nigdy spłonąć nic mogą. Skoro nocą przechodzi koło tych podmokłych łąk jakiś mężczyzna, ukazują mu się owe „świecary" i słodkim głosem wabią do siebie: — Pójdź, pójdź, pójdź!
Biada jednak temu, kto głosu ich posłucha. Skoro tylko wejdzie na trzęsawisko, ognie, które naraz buchają wysoko, wabią go coraz dalej. Czasem zjawa taka skacze i tańczy tuż koło omamionego mężczyzny — tak blisko, że można by jej ręką dosięgnąć; ale za najmniejszym jego ruchem znika i ukazuje się na innym miejscu. Tak niejeden już gonił „świecary" przez calutką jesienną noc. Wielu po nocy takiej nie ujrzało już świata Bożego. Utonęli w bagnach, zwabieni na śmierć przez złudne ognie z moczarów. Dopiero gdy przekopano łąki rowami na krzyż, „świecary" skryły się gdzieś, chociaż podobno nie znikły zupełnie: ludzie widują je i dziś, przykucnięte pod olszyną lub pośród „zagainy", by jak dawniej wciągać niebacznych mężczyzn w całonocną gonitwę za błędnym światłem.Legenda ludowa głosi, że i na samym Wzgórzu Krukowym nocami coś straszy. Jedni twierdzą, że widzieli mężczyznę bez głowy, biegającego tam i z powrotem po wzgórzu pomiędzy sosnami. Drudzy słyszeli niesamowity ryk, niepodobny do głosu ludzkiego ani do głosów znanych zwierząt; jeszcze innym włosy podnosiły na głowie niesamowite jęki i przekleństwa. Dlatego podróżni wolą nocą omijać Wzgórze Krukowe i idąc z dworca kolesińskiego wybierają okrężną, ale bezpieczniejszą drogę.
Legenda o zbójcach i karczmarce nowokramskiej
Za dawnych czasów obok starych traktów handlowych gęsto powstawały karczmy i zajazdy, w których zatrzymywali się kupcy jadący od mórz południowych nad Bałtyk lub z powrotem. Tradycja podaje, że jedna z takich karczem znajdowała się w miejscu, gdzie dziś stoi murowany dom Szyputów.
Wokół szumiały odwieczne bory, wśród których żyły dzikie zwierzęta i ukrywali się zbójcy. Główne ich kryjówki znajdowały się w lesie pomiędzy dzisiejszym Chwalimiem i Wojnowem. Czekając na przejazd kupców, nieraz hulali w karczmie całymi tygodniami.
Raz — jak mi opowiadała Marynka Nyćkowa — do karczmy przyszli zbójcy, a że sroga zima odstraszała kupców od podróży i z łupami było nietęgo — szukali, kogo by obrabować. Karczmarka, piękna Hanka, zakochała się w herszcie bandy zbójeckiej, a on kpił z niej tylko i udawał zakochanego, bo kochał inną dziewczynę.
Hanka, znana z zapobiegliwości i gospodarności, zgromadziła na zimę zapasy mięsa, słoniny i kiełbasy, ażeby mieć czym nakarmić odwiedzających zajazd kupców. Było więc w komorze pełno wędlin i połciów słoniny, na półkach piętrzyły się sery i chleby, stały garnki ze smalcem i śmietaną, a niżej beczki z piwem jałowcowym i kapustą.
Zbójcy dowiedzieli się o zapasach Hanki. Uradzili, że obrabują karczmę, ale tak, by Hanka tego nie spostrzegła. Kiedy więc jeden z nich grał na kobzie, herszt tańczył z karczmarką, przyśpiewkami dając znać, co należy wynieść z komory, a w razie potrzeby ostrzegał. Karczmarka, rada z komplementów i przychylności ukochanego, zwierzyła mu się, że jednego wieprza zabiła, a drugiego ma jeszcze w chlewie, w komorze zaś leżą indyki. Herszt, skoro się o tym dowiedział, przystanął obok kobziarza i zaśpiewał:
Jeden wieprz w patyku,
A drugi w chlewiku.
Indyki w komorze —
Przydać to się może.
Zbójcy już wiedzieli, co mieli robić. Załadowali na wóz zabitego wieprza, po kryjomu zabili tego z chlewika i wynieśli indyki z komory. Ale i tego było im mało. Herszt wciąż tańczył zawzięcie, śledząc wszystko bacznym okiem. Jeden ze zbójców nazywał się widocznie Florian, bo Herszt, kiedy znowu zaczął tańczyć, stanął przed kobziarzem i tuląc Hankę do siebie, tak zaśpiewał:
Ach, miły Florku,
Kiełbasy na kołku.
Sukmana na grzędzie —
I ta nasza będzie.
Oj, dana!
Para taneczników coraz weselej się bawiła, herszt przytupywał, aż drzazgi leciały z podłogi, a zbójcy tymczasem kradli, co się dało. Hanka, rozmiłowana w swoim ukochanym, nic poza nim nie widziała, on zaś patrząc jej miłośnie w oczy nie przestawał dawać rozbójnikom wskazówek. Widząc, że jeden z nich kraje słoninę prawie przy sznurku i obawiając się, żeby karcz-marka tego nie spostrzegła, jeszcze czulej ściskał ją i śpiewał:
Nisko rżnij, nisko rżnij,
Żeby nie widziała,
Jak baba zobaczy,
To będzie szczekała!
Zaśmiewali się zbójcy, kłaniali się roztańczonej Hance. Naraz jeden z rabusiów dał znać, że nadjeżdżają kupcy i trzeba umykać z łupem do lasu. Herszt nakazując im, by jechali przodem, sam pożegnał Hankę taką przyśpiewką:
Karczmareczko, bywaj zdrowa! Będziesz ryczeć kiejby krowa, Jak się dowiesz, com zrobili, Żem ci karczmę wypróżnili.
Skłoniwszy się jej, uciekł za kompanami do leśnej kryjówki. Płakała Hanka, płakała, widząc puste spiżarnie. Najwięcej jednak bolało ją to, że herszt oszukał ją tak haniebnie. Postanowiła się zemścić. Jeszcze jej dobrze łzy nie obeschły, gdy do karczmy zajechał jakiś książę ze swoim wojskiem. Karczmarka poskarżyła mu się i sama poprowadziła do kryjówki zbójeckiej. Najedzeni i opici słodkim piwem rozbójnicy spali pokotem. Zanim się spostrzegli, zostali związani i przyprowadzeni przed karczmę. Wkrótce ustawiono tam szubienicę i powieszono ich wszystkich, 148 herszta zaś ścięto toporem.
Kloc i topór do ścinania przestępców przechowywano do niedawnych czasów w drewnianej budce, która stała na tym miejscu, gdzie dziś znajduje się kapliczka, lecz tyłem do drogi.
Hanka musiała wyprowadzić się z karczmy, bo od dnia egzekucji zbójców coś straszyło w izbach i komorach. Dopiero gdy pobudowano kapliczkę, strachy znikły. Usunięto też szubienicę i postawiono inną za wioską na Wzgórzu Krukowym.
Pierwszą kapliczkę z drzewa pobudowali tu prawdopodobnie oo. cystersi. Znajdowała się w niej piękna drewniana figura Matki Boskiej, którą wy-rzeźbił z drzewa nieznany wiejski artysta. Niestety i kapliczka, i rzeźba wkrótce spłonęły. Po latach zbudowano tu nową otynkowaną kapliczkę z cegły. Trzymają nad nią straż przepiękne wysokie kasztany, które co roku obsypują dach na wiosnę białym kwieciem, a liczne skowronki i słowiki urządzają wspaniałe koncerty dla swojej Pani z niebios.
Źródła: Legendy pochodzą z książki Marii Zientary-Malewskiej: "Płonące krzaki nad Obrą", Warszawa 1961 r.
Władysław Skoczylas, Pochód zbójników, drzeworyt 1916. Wikipedia